Witam. Nie mam pomysłu co robić. Mam protruzję L5-S1, tylno-prawostronną 6mm, która opiera się o prawy korzeń nerwowy, bez ucisku. Generalnie walczę na codzień z przykurczem prawej strony miednicy ku górze. Dyskopatie mam od 2010 stwierdzoną, żadnych ubytków neurologicznych nie mam. Za to mam dość duży przykurcz mięśni pośladków, podudzi oraz łydek, z przewagą na stronę prawą. Rozciągam się, rolluję wałkiem piankowym bez większych trwałych efektów. Gdy siedzę to mam uczucie siedzenia na kościach, zamiast mięśniach pośladków, a podudzia dają wrażenie siedzenia na czymś twardym, nawet jak siedzę w miękim fotelu. Dodatkowo mam takie nieprzyjemne uczucie ciągnięcia tylnej części nóg, coś takiego jakbym miał przyklejone długie plastry. Wyjście do kina, czy dłuższa jazda samochodem to jest mordęga. Dodatkowo w prawej nodze pojawia się lekka rwa. Takie wewnętrzne ciśnienie w nodze, coś jak reumatyczny ból. Przy chodzeniu i leżeniu prawie nic nie czuję.
Dwóch neurologów i ortopeda mówią nie ruszać tego i rehabilitować. Tylko, że bankruta można zaliczyć, wydając co kilka miesięcy po tysiąc, czy dwa tysiące. Neurochirurg, który oglądał mój rezonans zaproponował stabilizacje międzytrzonową, cage z przemielonym dyskiem z dodatkiem cementu, czym wprawił mnie w osłupienie, bo wiem jak i ile dochodzi się do siebie po takiej rozległej operacji.
Czuję, że jest to takie zamknięte koło. Ten ból mnie denerwuje, a te nerwy jeszcze bardziej spinają mi mięśnie.
Co robić? Czy jest jakaś szansa na pozbycie się tych upierdliwych dolegliwości. Czy dać się pociąć, bez deficytów neurologicznych???????